Region

„Zawołani po imieniu” w Rzążewie

Siedlce Sob. 29.05.2021 11:41:57
29
maj 2021

Zwykli ludzie, którzy zdobyli się na coś, co jest trudne do wyobrażenia. W piątek (28 maja) w Rzążewie w powiecie siedleckim upamiętniono rodzinę Domańskich, zamordowaną w kwietniu 1943 roku przez Niemców za ukrywanie Żydów.

Piotr Domański i jego synowie: Franciszek i Antoni w sierpniu 1942 roku przyjęli grupę uciekinierów z getta w Mordach. Ukrywali ich w specjalnie wybudowanym podziemnym schronie w stodole w kolonii wsi Wielgorz. Zdawali sobie sprawę z ryzyka, byli też ostrzegani, że Niemcy podejrzewają ich o łamanie okupacyjnych zarządzeń. Mimo to nie opuścili gospodarstwa ani nie kazali odejść ukrywanym osobom. 8 kwietnia 1943 roku do ich gospodarstwa przyjechała niemiecka żandarmeria. Domańscy byli bici i torturowani, a potem wywiezieni do lasu w Radzikowie-Stopkach i tam zastrzeleni. Pochowani zostali na cmentarzu w Zbuczynie.

Pamięć rodziny i sąsiadów

Dla Jana Ługowskiego, burmistrza Mordów, młodzi Domańscy byli synami siostry pradziadka. On sam urodził się po wojnie, a rodzinne przekazy wspomina tak: – Było to zdarzenie tragiczne dla całej wsi. To byli zamożni gospodarze, z dużym gospodarstwem. Niemcy, którzy przyjechali ze Zbuczyna, męczyli ich kilka godzin, a potem wywieźli do lasu i tam zamordowali. W rodzinie się o tym mówiło, choć ludzi, który to pamiętają, dziś zostało już niewielu. Ja znam tę historię z opowieści dziadka ze strony ojca. Ta uroczystość i pamiątkowa tablica nie jest dla nas, ale dla młodszych pokoleń, które będą mogły tę historię poznać i wspominać. Cieszę się, że po 78 latach można było upamiętnić ludzi zamordowanych za zwykły ludzki odruch. To była patriotyczna rodzina. Przodkowie walczyli w powstaniu styczniowym, a kuzyni w wojnie polsko-bolszewickiej. Tu nie było wątpliwości czy pomagać, bo to byli ludzie wierzący, którzy uważali to za swój obowiązek. A kraj, który uważał się za bardziej od nas cywilizowany, postanowił ich zamordować za podanie kromki chleba.

Z nieco mieszanymi uczuciami przyjęła uroczystość inna krewna pomordowanych, Janina Helena Zdanowska (z domu Domańska): – My jako rodzina cały czas pamiętamy: chodzimy na ich grób, modlimy się za nich. Wolałabym nie czuć dumy z powodu, że moi bliscy zostali bestialsko zamordowani. Nie chcemy się promować na ich śmierci. Ale dobrze, że zostali upamiętnieni, bo może ktoś z tego wyciągnie lekcję i zastanowi się jak postępować, żeby nie dopuścić do szerzenia się zła.

Starosta siedlecki, Karol Tchórzewski, którego ojciec pochodzi z Rzążewa, słyszał historię Domańskich od mieszkających tam dziadków. W swoim wystąpieniu mówił, że jest trudna do zrozumienia przez współczesnych ludzi. – My patrzymy na historię punktowo. W filmach przeskakuje się od jednego wydarzenia do drugiego, w internecie można szybko przewinąć. Tymczasem okupacja ciągnęła się długo. Od września 1939 do likwidacji gett w 1942 roku upłynęło blisko tysiąc długich dni, pełnych biedy i okrucieństwa. A mimo to ci ludzie odważyli się pomóc, mimo oczywistego ryzyka śmierci. Z takich małych cząstek dobra można poprawić świat.

Wyjść z tą historią w Polskę i świat

Tablica na cześć rodziny Domańskich to część projektu „Zawołani po imieniu” prowadzonego od kilku lat przez Instytut Pileckiego. Magdalena Gawin, podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, inicjatorka akcji, mówiła o tym, że takie upamiętnienia to ostrzeżenia przed nienawiścią, ale i przed zakłamywaniem historii: – Starajmy się z tych tragicznych wydarzeń wyciągnąć wnioski, aby śmierć tych ludzi i ból ich rodzin nie poszły na marne.
Projekt „Zawołani po imieniu” ze względu na epidemię musiał trochę wyhamować, ale tylko w części dotyczącej lokalnych upamiętnień. Badania naukowe nad Polakami ratującymi Żydów trwają cały czas. Instytut Pileckiego niedawno otworzył w Warszawie poświęconą im wystawę, a teraz szykuje publikację książkową. Dyrektor Instytutu, Wojciech Kozłowski w swoim wystąpieniu mówił o ogromnej presji, jakiej podlegali Polacy żyjący pod niemiecką okupacją, kiedy śmierć groziła nie tylko „winowajcom”, ale i ich rodzinom. Podkreślił konieczność zbierania i zachowywania relacji. To ostatnia chwila, bo żyjących świadków jest już bardzo niewielu, a ich wspomnienia mocno zatarte przez czas. Trzeba jednak to robić, bo archiwalia nie opisują wszystkiego. – Jeżdżąc po kraju przekonuję się, jak wiele jest osób, których nikt nigdy nie zapytał „co się wtedy stało”. Naszą misją jest do tych ludzi docierać i zadać to pytanie, bo zaraz nie będzie już kogo pytać – mówił dr Kozłowski. Zwracając się do przedstawicieli lokalnych władz dodał: – To nie jest tylko wasza, lokalna historia. Jesteśmy gotowi z wami pracować, by tę historię opowiadać w kraju i za granicą. Jeżeli sami jej nie opowiemy, to świat zrobi to za nas, w dodatku zupełnie inaczej, niż my ją pamiętamy.

W rozmowie z Radiem Podlasie dyrektor Instytutu Pileckiego podkreślił, że badanie życia i okoliczności śmierci „Zawołanych po imieniu” odbywa się z pełnym profesjonalizmem historycznego warsztatu. To nie tylko wizyty w małych miejscowościach i wypytywanie świadków lub ich potomków, ale również poszukiwania w archiwach: – Część takich historii jest w zeznaniach składanych tuż po wojnie przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich. Niekiedy daje się też znaleźć niemieckie dokumenty z potwierdzeniem jakichś elementów takiego zdarzenia. Ale nie wszystkie szczegóły udaje się ustalić. Nie wiemy na przykład, co się stało z ukrywanymi przez Domańskich Żydami. Nie ma świadków, a Niemcy przecież nie wszystko dokumentowali.

Prości i nieznani, ale wielcy

Wicewojewoda mazowiecki, Sylwester Dąbrowski akcentował to, że na heroizm zdobywali się zwykli, prości ludzie. Nie stratedzy, politycy i wielcy wodzowie, o których czytamy w podręcznikach, ale ci, których wielka historia nie zauważyła: – Ci wielcy wodzowie sami swoich czynów nie dokonali. Nie bylibyśmy wolnym krajem bez tych tysięcy i milionów, mieszkających w naszych miasteczkach i wioskach, którzy oddawali za Polskę życie. Nie można tracić pamięci, myśleć tylko o tym, by lepiej nam się żyło w przyszłości. Bez pamięci nie będziemy narodem, a zbiorem ludzi na danym terytorium. Mamy być z czego dumni: jaka byłaby Europa bez polskich zwycięstw w 1683 roku pod Wiedniem i 1920 pod Warszawą? To zasługa tych wielkich, którzy wtedy dowodzili, ale i tych tysięcy, którzy walczyli i którzy pomagali innym.

Dwujęzyczna tablica na cześć rodziny Domańskich została umieszczona w eksponowanym miejscu, przed wejściem do kaplicy w Rzążewie. Poświęcił ją proboszcz parafii Zbuczyn, ks. Sławomir Brodawka, kwiaty złożyli cytowani wyżej goście oraz władze gminy Zbuczyn. W uroczystości brali też udział harcerze, strażacy i wielu mieszkańców wsi.

Nasz reporter jest do państwa dyspozycji:
Adam Białczak
+48.500187558

0 komentarze

Podpisz komentarz. Wymagane od 5 do 100 znaków.
Wprowadź treść komentarza. Wymagane conajmniej 10 znaków.