Region

Wojskowy kombinat

Siedlce Czw. 15.08.2024 10:08:40
15
sie 2024

Ciężarówka z amunicją, polowa kuchnia czy kontener z obrabiarkami i miernikami nie robi takiego wrażenia jak czołg, wyrzutnia rakiet, czy komandoski wszędołaz. Ale bez nich nawet dobrze wyszkolone i zmotywowane wojsko długo nie powalczy. W Święto Wojska Polskiego, trochę na przekór fotogenicznej defiladzie w Warszawie, chcemy Państwa zabrać na wycieczkę do 18. Łomżyńskiego Pułku Logistycznego im. gen. bryg. Mariana Raganowicza. To jednostka, która utrzymuje na chodzie sprzęt „Żelaznej Dywizji”.

Nieco już oklepane, ale wciąż prawdziwe wojskowe przysłowie powiada, że amatorzy dyskutują o taktyce, a zawodowcy o logistyce. Czterdzieści kilka nabojów, jakie zabiera przeciętny czołg lub samobieżne działo, wystarcza mu na kilka godzin walki. Potem trzeba dowieźć następne. To samo z paliwem, żywnością i częściami zamiennymi. Ktoś musi naprawiać bojowe uszkodzenia i zwykłe usterki. To wszystko jest robotą dla logistyków.

Jeśli ktoś wyobrażał sobie, że jest to bezpieczne, tyłowe zajęcie – to był w błędzie. Jednostki logistyczne są zwalczane równie zaciekle, jak te z pierwszej linii. Ciężarówkę z paliwem lub amunicją łatwiej zniszczyć niż chroniony pancerzem wóz bojowy, podobnie kontener i namiot z polowym warsztatem. Dlatego żołnierze tych jednostek szkolą się również w maskowaniu oraz w takim planowaniu swoich działań, by jak najkrócej przebywać w strefie wrogiego ognia. Z Ukrainy płyną opowieści o tym, jak to ciężarówki zostawiają załogom dział po palecie amunicji w umówionych miejscach i błyskawicznie odjeżdżają. Tankowanie również odbywa się pojedynczo i w zmienianych co chwilę lokalizacjach, by nie rzucać się w oczy wszędobylskim dronom. Pytani o takie sztuczki oficerowie łomżyńskiego pułku wypowiadają się dość wstrzemięźliwie, ale nie kryją, że polska armia bacznie przygląda się temu konfliktowi i wyciąga z niego wnioski. A potem ćwiczy na poligonach – zarówno we własnym gronie, jak i z sojusznikami z NATO.

Pułk specjalistów
Podstawowe bieżące zaopatrzenie ogarniają pododdziały logistyczne poszczególnych brygad bojowych. A co robi wyspecjalizowany pułk? – Zajmujemy się obsługą i naprawą sprzętu, który jest na wyposażeniu 18. Dywizji Zmechanizowanej. Zabezpieczamy transport i ruch wojsk oraz sprawy socjalno-bytowe, zarówno w ramach ćwiczeń, jak i np. zadań wykonywanych na granicy. Szkolimy własnych specjalistów i przychodzących do wojska ochotników – wylicza dowódca jednostki, pułkownik Paweł Gałązka.



Do wykonywania tych zadań pułk ma dużo specjalistycznych pojazdów i aparatury. Stacjonujący w Białej Podlaskiej batalion transportowy otrzymał na przykład zestawy ciągników siodłowych z wieloosiowymi naczepami. Dzięki nim kosztowne czołgi i haubice nie zużywają się podczas długich przejazdów i nie niszczą gąsienicami publicznych dróg. Z kolei w samej Łomży działają liczne warsztaty obsługowo-naprawcze, zarówno stacjonarne, jak i mobilne, które zaprezentujemy szczegółowo nieco dalej.

Jak jest z kadrą? Czy jednostka, która potrzebuje kierowców, diagnostów, mechaników, optyków i elektroników (jest tu łącznie aż kilkadziesiąt specjalności), jest w stanie rywalizować o nich z przedsiębiorstwami cywilnymi? – Zaczynaliśmy od kilkudziesięciu żołnierzy i pracowników cywilnych. Dziś jesteśmy dosyć dobrze ukompletowani i w dalszym ciągu mamy chętnych, którzy chcieliby służyć. Warunki płacowe są zachęcające. Przychodzą żołnierze rezerwy i kandydaci na żołnierzy zawodowych, a także żołnierze z innych jednostek. Są tacy, co wcześniej jeździli tirami, a teraz prowadzą pojazdy wojskowe – mówi płk Gałązka.

Pod dachem i w polu
Dowódca batalionu remontowego, podpułkownik Karol Kurowski mówi, że w czasie pokoju zadaniem jego jednostki są bieżące obsługi i naprawy. Sprzęt dla wojska jest projektowany i wytwarzany tak, by wiele wytrzymał, ale musi znosić warunki, którym zwykłe samochody, cywilna podręczna elektronika i broń strzelców sportowych nie podlegają: skoki temperatur, wilgoć, wstrząsy, uderzenia. Prędzej czy później coś się zepsuje, a nawet jeśli działa, to trzeba pilnować, by się nie zepsuło, wykonując przewidziane instrukcjami obsługi okresowe.



Podczas wojny lub na manewrach dochodzi do tego ewakuacja sprzętu uszkodzonego bądź uwięźniętego oraz jego szybka naprawa w warunkach polowych. – Remontujemy sprzęt w infrastrukturze stacjonarnej, którą mamy tu w Łomży, ale mamy również warsztaty mobilne, które mogą rozwinąć się w terenie przygodnym. Do ewakuacji uszkodzonego sprzętu z najcięższego terenu służą gąsienicowe wozy zabezpieczenia technicznego, a do jego przewozu zestawy niskopodwoziowe na ciągnikach Jelcz, Mercedes i Iveco, które radzą sobie na słabszych drogach. Obsługujemy nie tylko 18. Dywizję, ale i inne jednostki z tej części kraju – mówi ppłk Kurowski.
Wspomniane mobilne warsztaty mieszczą się w ciężarówkach i w kontenerach. Zawierają obrabiarki, narzędzia, aparaturę pomiarową, własny agregat prądotwórczy i podręczny zapas części zamiennych. Dodatkową przestrzeń roboczą uzyskuje się łącząc kontenery z namiotami.











Co naprawia się w warsztatach łomżyńskiego pułku? Mówiąc w skrócie: prawie wszystko. Mogliśmy zajrzeć w kilkanaście najciekawszych miejsc i posłuchać pracujących tam ludzi.

Karabin jak nowy

Każdy żołnierz powinien umieć rozłożyć swoją broń do czyszczenia na kilka podstawowych zespołów. Wojskowi rusznikarze muszą się jednak znać na najmniejszej sprężynce, śrubce i kołeczku. Podstawowy karabinek polskiej armii, Grot, składa się ze stu kilkudziesięciu części. Wszystko jest tutaj kontrolowane, czyszczone, naprawiane i sprawdzane. Nie tylko „na sucho”, ale na koniec z ostrą amunicją, na stanowisku do przestrzeliwania broni. Poza zwykłymi obrabiarkami, kojarzącymi się z warsztatem ślusarskim, jest tu aparatura pomiarowa, urządzenia do regeneracji powłok antykorozyjnych i do malowania. No i specjaliści: zarówno żołnierze, jak i technicy cywilni, którzy zjedli na tej robocie zęby i potrafią wykryć nie tylko eksploatacyjne uszkodzenie, ale i wadę fabryczną. Na standardową obsługę Grota przewidziano półtorej godziny. Na naprawę – cztery godziny, a przy szczególnie skomplikowanych awariach więcej.













Maska i gaśnica

Ciekawymi miejscami są warsztaty do naprawiania masek przeciwgazowych i sprzętu gaśniczego. Od tych urządzeń zależy ludzkie życie, więc – choć wyglądają mało efektownie – poświęca im się sporo uwagi.

Maski przeciwgazowe mocno ewoluowały od czasów pierwszej wojny światowej. Są robione z lepszych materiałów, ich wizjery lepiej współpracują z nowoczesnymi celownikami broni strzeleckiej, a nowe modele mają nawet zawory do podłączania pojemników z wodą pitną. W ramach kontroli sprawdza się na specjalnym stanowisku pomiarowym ich szczelność, reperuje uszkodzenia i dezynfekuje.

Sprzęt gaśniczy z wojska mocno się różni od gaśnic, które wozimy w naszych samochodach. Obok tych ręcznych są gaśnice wchodzące w skład pojazdowych systemów przeciwpożarowych. Ich zadaniem jest stłumić w zarodku pożary silników i eksplozje amunicji. Działają więc pod większym ciśnieniem, mają inne zawory i inny skład gaśniczych chemikaliów, a do tego czujniki do błyskawicznego uruchamiania. To wszystko również wymaga regularnych kontroli, by w razie konieczności działało niezawodnie.













Soczewka, matryca, laser

Wskakujemy teraz na wyższy poziom skomplikowania. W wojsku jest mnóstwo sprzętu obserwacyjnego i celowniczego. Od zwykłych lornetek, poprzez gogle i celowniki umożliwiające walkę w nocy, do wizjerów i celowników w wozach bojowych. Do tego dochodzą użytkowane w wielu garnizonach laserowe symulatory strzelań. Postęp jest tu spory, więc naprawiający to wszystko technicy jeżdżą na kilkudniowe lub kilkutygodniowe kursy. Na miejscu dysponują wyrafinowaną aparaturą pomiarową, a na wyjazdy – nieco uproszczonymi zestawami naprawczymi w kontenerach i ciężarówkach.









Łączność: od tranzystora do mikroprocesora
Jeszcze szybciej muszą nadążać za nowinkami ludzie z pracowni sprzętu łączności. W Wojsku Polskim są zaprojektowane przed półwieczem radiostacje sowieckie i niemieckie (z najstarszych czołgów rodziny T-72 i Leopard oraz z bojowych wozów piechoty). Są nieco nowocześniejsze urządzenia z lat 90., kiedy Polska podjęła produkcję na licencji francuskiej. Są wreszcie nowoczesne radia amerykańskie i polskie, których parametry i tryb pracy można programować komputerowo, a oprócz głosu przesyłać duże ilości danych. Ta ilość i różnorodność to wielkie wyzwanie dla serwisantów. Przy najnowszych urządzeniach przychodzi im z pomocą aparatura diagnostyczna, którą producenci dostarczają wojsku wraz z zamówionym sprzętem, a która uwalnia techników od mozolnego „dłubania” w poszukiwaniu usterki.









Prąd musi być
Osobny warsztat obsługuje sprzęt inżynieryjny i saperski: od wykrywaczy min po koparki i spychacze. Ostatnio przybyło mu roboty z serwisem agregatów prądotwórczych. Wojsko ma ich mnóstwo: od małych przenośnych, do dużych kontenerowych. Bez prądu nie obędą się ani centra łączności, ani kuchnie. Trzeba go więc wytwarzać wszędzie tam, gdzie nie można się podłączyć do sieci. Polska armia przerabiała to na misjach w Afganistanie i Iraku, a teraz przerabia ponownie w operacji ochrony granicy. Te urządzenia pracują nie godzinami, ale całymi tygodniami. Prędzej czy później wymagają więc wymiany olejów i filtrów oraz napraw układów elektrycznych.













Ciężarówki od Sasa do Lasa
Dochodzimy do warsztatów zajmujących się pojazdami. Na początek stacja diagnostyczna: kanał, rolki do kontroli hamulców, szarpaki do sprawdzania układów kierowniczych i zawieszeń. Wygląda to podobnie do tego, co jest w cywilu, tyle że jest większe i wytrzymuje większe obciążenia. Można tu wjechać ciężarówką z napędem na wszystkie koła albo sprawdzić hamulce w wieloosiowej naczepie do ciężkiego sprzętu.













Zarówno diagności, jak i mechanicy muszą się wykazać ogromną wszechstronnością. W biednych latach 90. i 2000. armia kupowała ciężarówki małymi partiami, w osobnych przetargach. W związku z tym mamy w linii cały przekrój europejskich marek. Są wiekowe Stary, niewiele młodsze Iveco, trochę nowsze MAN-y i Volvo, kupowane już w ostatniej dekadzie Jelcze i całkiem nowe Mercedesy. Najnowsze pojazdy po podłączeniu komputera same sygnalizują co im dolega i co trzeba wymienić. Przy tych starych nieodzowne jest oko i ucho doświadczonego mechanika.

Przez łomżyńską wojskową stację diagnostyczną przechodzi rocznie około tysiąca pojazdów. Te, które wymagają napraw, trafiają do warsztatów, gdzie reperuje się wszystko: od zawieszeń do silników, od hydrauliki do elektryki. Kadra zapewnia, że potrafi ogarnąć ten szeroki wachlarz marek i modeli, ale nie ma niestety wpływu na czas oczekiwania na części zamienne. Jeśli coś się zatnie w ich dostawie, pojazd może wrócić do macierzystej jednostki nawet po kilku miesiącach.


Pod grubą stalą
Przechodzimy w miejsce, gdzie odbywa się najgrubsza robota: warsztaty naprawcze pojazdów gąsienicowych. Widok częściowo rozmontowanych Leopardów 2A5 i PT-91 Twardych robi wrażenie. Puste komory silnikowe tych pierwszych wydają się niewiele mniejsze od oferowanych przez deweloperów kawalerek, a obejście wymontowanego z każdej z nich powerpacka (silnika ze skrzynią biegów i agregatami) zajmuje dłuższą chwilę. Mimo imponujących rozmiarów tego sprzętu, jego obsługa nie zalicza się do kategorii science-fiction. Tu też zużywają się hamulce, tak samo jak w innych pojazdach wymienia się oleje i filtry. Obciążenia związane z jazdą po bezdrożach i z odrzutem czołgowego działa sprawiają jednak, że obsługi trzeba wykonywać po mniejszych przebiegach, niż w pojazdach cywilnych. Pracownicy warsztatu porównują to z samochodami sportowymi lub off-roadowymi, które również wymagają częstszego serwisowania.


Koniec z ciasnotą
Podobnie jak garnizon w Siedlcach, również i Łomża jest placem budowy. Duża część opisanej wyżej działalności przeniesie się za kilka miesięcy z ciasnych baraków do nowego budynku, gdzie w wielkiej hali remontowej będzie można pracować na dwunastu ciężkich pojazdach jednocześnie i gdzie jest miejsce dla innych specjalistycznych warsztatów. Aktualnie użytkowane pomieszczenia zostaną przerobione na garaże i magazyny. W ten sposób 18. pułk logistyczny nadąży za rosnącą liczbą pojazdów i sprzętu wciąż rozbudowującej się „Żelaznej Dywizji”.



Rozmów z oficerami, żołnierzami i cywilnymi specjalistami pułku można posłuchać poniżej.

Dowódca 18. Pułku Logistycznego, płk Paweł Gałązka


Dowódca batalionu remontowego, ppłk Karol Kurowski


Specjaliści z poszczególnych warsztatów


Foto: ab, 18plog
Nasz reporter jest do państwa dyspozycji:
Adam Białczak
+48.500187558

1 komentarze

Podpisz komentarz. Wymagane od 5 do 100 znaków.
Wprowadź treść komentarza. Wymagane conajmniej 10 znaków.
Laskin Pt. 16.08.2024 14:49:19

Pań Pułkownik Kurowski, słychać, że wie co mówi. Jak dobrze mieć takich oficerów. Dziękujemy