Przenoszenie napowietrznych linii energetycznych pod ziemię nabiera tempa

PGE Dystrybucja intensyfikuje proces kablowania, czyli przenoszenia napowietrznych linii energetycznych pod ziemię w tych rejonach, gdzie są najczęściej uszkadzane przez burze. Dotyczy to również wschodniej części Polski.

To nie jest zupełna nowość – program zaczął się już w roku 2019. Ale teraz nabiera przyspieszenia, bo pod koniec ubiegłego roku spółka kupiła specjalną maszynę, która w dużej mierze automatyzuje ten proces. Za jednym zamachem żłobi rów, układa w nim kabel i zasypuje, dzięki czemu zamiast dotychczasowych 800 metrów można robić 5-8 kilometrów dziennie (o ile teren jest nieskomplikowany i bez większych przeszkód). Po kilkutygodniowym szkoleniu obsługi maszyna już pracuje w terenie, a spółka zaczyna myśleć o zakupie drugiej. Łącznie przy kablowaniu mają pracować cztery brygady: po jednej do obsługi każdej maszyny oraz dwie do demontowania linii napowietrznych.
Chowanie linii energetycznych pod ziemią pociąga za sobą większe koszty, niż rozwieszanie ich na słupach. Wymaga to innego planowania ich przebiegu, a miejsca, gdzie kabel krzyżuje się z innym przewodem lub rurociągiem, trzeba pokonywać ostrożnie, tradycyjną metodą. Oszczędza się jednak na powtarzających się kilka razy do roku naprawach i na regularnym przycinaniu rosnących w pobliżu drzew.

Demontowane linie napowietrzne nie idą na złom. Słupy i przewody służą do napraw innych odcinków, a ostatnio spora część trafia na Ukrainę, której infrastruktura energetyczna ponosi ciężkie straty od rosyjskich bombardowań.

W rozmowie z Radiem Podlasie prezes PGE Dystrybucja Jarosław Kwasek zaznaczył, że przenoszenie linii energetycznych pod ziemię dotyczy tylko tych odcinków, na których najczęściej zdarzają się awarie wywołane pogodą. Zakopanie wszystkiego nie jest możliwe ze względów technicznych i finansowych. Prace takie będą jednak prowadzone – również w tym roku i w naszym regionie.

fot. pixabay.com